Spakowane mieliśmy w dwa małe plecaczki i to wszystko. Rano ruszamy. Budzik jednak jakoś się źle nastawił i zadzwoniłby ciut za późno, na szczęście udało mi się obudzić samemu przed dzwonkiem.
Nad Warszawą wstawał piękny dzień, udało się nie zaspać, można było zacząć ranek nie nerwowo. Na dworcu okazało się ze nie tylko my się wybieramy na wycieczkę, udało się znaleść miejsca, choć kilka osób zostało na korytarzu.
W Działdowie przesiadka. Tam weszliśmy do pociągu z zaledwie dwoma wagonami to już całkiem poczuliśmy się wycieczkowo. Pora była wiec i wyciągnąć aparat i zacząć pstrykać przez okno.
Nagle dostrzegłem w innym wagonie następnego wycieczkowicza z aparatem, zrobiliśmy sobie fotki.
Przez chwile mięliśmy ochotę nie wsiąść do tego pociągu. Gdy dojeżdżaliśmy do Działdowa oczom naszym ukazała się tak miła panorama miasta ze aż zachęcała by na chwile się zatrzymać, może następnym razem.
W Brodnicy to pierwsze wrażenie spokoju małego miasteczka. Ale nie czas jeszcze na rozkoszowanie się spokojem, trzeba działać, idziemy szukać hotelu.
Mały przystanek przy ogródku. Tu się przydały małe plecaczki, idziemy, bowiem i idziemy. Hotel jest na skraju miasta, a Brodnica większa niż się spodziewałem. W końcu się pojawia, kawa na tarasie poprawia humor. To, co, nad jezioro?
Jest pięknie, jezioro, lesisty brzeg i prawie nie ma ludzi.
Leziemy brzegiem, przysiadając na małych plażach, co chwile się kapie. Prawdę mówiąc liczyłem, ze nad jeziorem znajdę tez budki ze smażoną kiełbasą i oranzadę do popicia, nie było nic takiego.
Siedzieliśmy w leśnym mateczniku, słuchaliśmy ptaków, skakały po nas żaby. Pod wieczór, poszliśmy brzegiem w stronę miasta i natknęliśmy się na miejska plaże, znalazła się budka z oranżadą.
Zwiedzanie starówki brodnickiej mieliśmy już po zmroku, wrażenie zrobiła wyśmienite, ale nie będę się tu rozpisywał o jej zabytkach, nie chce uchodzić za znawcę czegoś com widział tylko po ciemku. Spotkaliśmy też pania z aparatem fotograficznym na głowie. Spacerowała para pan z zacięciem fotograficznym, gdzie tylko poptrzył dłużej to zaraz pani się podstawiała by sużyć jako żywy statyw. To było żenujace, nawet patrzeć na to. Mój aparat postwilem na stole.
Mieliśmy okazje przysłuchać miejscowym obyczajom, bo gdy przysiadlismy na oranżadę (oj, pić się chciało tego dnia) picie umilała dyskusja właściciela barku i sąsiedniego sklepu. Przez kwadrans jeden drugiemu wykrzykiwał, ze nie będzie z nim rozmawiał i tak mogli bez końca. W hotelu spytałem się czy to, aby nie planują jakiejś imprezy wieczorem, mogącej wpłynąć na nasz spokojny sen. Pani powiedziała ze i owszem, ale to 30ta rocznica ślubu. Wyspaliśmy się wiec dobrze. Śniadanie całkiem, całkiem, jeszcze extra dostaliśmy kanapki na drogę. To co, nad jezioro?
Tym razem korzystając z wcześniejszego rozpoznania terenu, poszliśmy wprost na plaże miejska, bo to bliżej oranżady (pogoda dopisywała, upal) i chodziło tez, by tym razem popływać rowerem wodnym. Wraz z dobytkiem podróżnym władowaliśmy się i dalejże szaleć po jeziorze. Doświadczenie cyklistyczne sprawiało, że fala, jaka wzbudzaliśmy przewracała płynące zbyt blisko kajaki. Pokonaliśmy jezioro w tą i z powrotem w czasie zawrotnym, resztę musieliśmy doczekać w cienistej zatoczce, do czasu zwrotu sprzętu.
Powoli trzeba było wracać na dworzec.
Potem z okna ostatnie spojrzenia na te piękne strony.
O innych moich poróżach, po świecie możesz poczytać tu
OSTATNIO DODANE
Copyright © 2006-2024 tworze.com strona zmieniona maj 2006